niedziela, 1 listopada 2015

Kontynuujmy :)

,,Ostatni galop”
By Naamciak

IX

   Kara klacz leżała na zielonej trawie, nasłuchiwała śpiewu ptaków, szumu drzew … z czasem skupiała się na szumieniu strumienia. Nasłuchiwanie było w tym momencie najciekawszą rzeczą. Z ranną nogą nie była wstanie za dobrze się poruszać. Wciąż  pamiętała tamten moment, te uczucie gdy widziała jak oddala się coraz bardziej od płonącej stadniny, później straciła przytomność.
- Już się obudziłaś? – Endy podniosła głowę, nad nią stał jabłkowity ogier.
- Chill…? Co… co się stało? – Kara klacz nie potrafiła przypomnieć sobie tego co zaszło kilkanaście godzin temu – Ałaa…. Moja głowa…
- Straciłaś przytomność, Endy. Spokojnie jesteśmy już daleko od stadniny – Chill uśmiechnął się.
- Co..? Gdzie reszta? – spytała klacz.
Chill nie wiedział co powiedzieć.. po chwili odwrócił głowę, posmutniał.
- Chill!! Pytam, gdzie są inne konie?! – Endy zdawała się być zdenerwowana, próbowała się podnieść.
- Reszta… - zaczął niepewnie – została… zostali w stadninie.
Endy pobladła. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Jak… jak mogłeś… - Powiedziała klacz. Chill podniósł głowę i spojrzał jej w oczy – Jak mogłeś ich tam zostawić?! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś?! – ryknęła nagle.
- Nie byłem w stanie uratować wszystkich! Wierzę że dali sobie radę…
- Wierz w to dalej, proszę! A tym czasem możliwe że właśnie ktoś próbuje przerobić ich na klej… Mogłeś chociaż pomóc Aronowi, on bardziej potrzebował pomocy. Ja bym sobie świetnie poradziła sama.
- No… na pewno byś sobie poradziła… - powiedział ironicznie ogier – ledwo co chodziłaś, i mało co nie zostałaś spalona.
Endy pobladła, patrzyła na Chill’a przestraszona. Usiadła na trawie, teraz patrzyła na swoje kopyta i próbowała o wszystkim zapomnieć. Chill zaniepokoił się, podszedł do klaczy.
- Wszystko gra? – spytał.
- Chill… dziękuje.
Chill wydawał się być nieco zaskoczony.
- To nic… zobaczysz Endy, znajdziemy ich – pocieszył przyjaciółkę. Milczał chwilę po czym powiedział:
- Hej, wybacz że o to pytam, ale dlaczego nie chciałaś wtedy skakać przez ogień? – Endy podniosła głowę, spojrzała na jabłkowitego ogiera.
- Mówiłam już, trauma… chcesz wiedzieć z kąt ona?
- J-jeśli nie chcesz mówić, nie musisz – Chill odwrócił wzrok.
- Skoro zapytałeś, to pewnie oczekujesz że ci odpowiem. To nic. Po prostu gdy byłam źrebakiem, przeżyłam podobny pożar… - Endy obserwowała uważnie latającego wokół niej motyla – pamiętam ten incydent doskonale... moje stado uciekało przez płonący las, mieliśmy dotrzeć na bezpieczną polanę, wszystkie zwierzęta pędziły za nami, ja biegłam z matką. W tym tłumie trudno było się skoncentrować. Nagle moja matka, potknęła się o korzeń, zdezorientowana odbiegłam na bok, lecz ona została stratowana przez resztę pędzących mustangów. Gdy były już daleko, podbiegłam do mamy, chciałam jej pomóc, wtedy zorientowałam się że dookoła są również inne konie, którym zabrakło sił by biec dalej. Nagle matka odepchnęła mnie od siebie, spadło na nią walące się drzewo. Zawyła z  bólu, nie wiedziałam co robić, tak strasznie chciałam ją ratować, ale ona jedynie krzyczała żebym uciekała za stadem, mówiła ,, Endy, ty musisz przeżyć, proszę uciekaj”, zapłakana zaczęłam biec przed siebie, w stronę gdzie popędziło stado, nie zwracałam na nic uwagi, po prostu biegłam. Gdy zatrzymałam się i spojrzałam w stronę drzewa… - przerwała Endy, przełknęła ślinę… - moja matka została już pochłonięta przez ogień… - Endy spuściła głowę, łzy napłynęły jej do oczu – od tamtej pory, obiecałam sobie, że będę silna, że będę potrafiła następnym razem uratować swoich bliskich, że już nikt więcej nie zginie… a teraz… nie potrafiłam innym pomóc… nie mam pojęcia co się z nimi dzieje, nie wiem czy w ogóle ktoś jeszcze żyje. – Chill spuścił wzrok.
- Wiesz… Endy… też miałem kiedyś stado i też nie byłem wstanie im pomóc… zostałem odłączony od reszty. Jedyne co byłem w stanie zrobić, to skupić uwagę napastnika na sobie. Boję się o nich… - Zapadła cisza… nagle przerwała ją kara klacz.
- Gdy trafiłam do stadniny, inni pomogli mi się odnaleźć. Od tamtej pory, oni byli moim stadem. – klacz przerwała na chwilę – Był pokaz… mieliśmy skakać przez ogień… gdy miałam skoczyć, przypomniałam sobie tamten pożar… nie dałam rady, Chill.
- Nie przejmuj się tym, to normalne, każdy ma swoje wady i zalety.
- Teraz pozostaje nam tylko odnaleźć ich. Jeśli będziemy tutaj tak siedzieć, to nic nie zrobimy, lepiej się pośpieszmy bo może być już za późno.
- Niema mowy. Póki nie zagoi się twoja rana, nie ruszamy się z tond – powiedział troskliwie Chill.
- Nie, Chill, ona się nie zagoi tak szybko, poza tym, kula utknęła w ranie. Wyleczyć to może tylko weterynarz. – Chill zamilkł, to prawda, Endy potrzebowała pomocy lekarza, ale teraz nie mogli za wiele zrobić. Musieli iść.

- Dobrze więc, lecz jeszcze nie teraz, musimy odpocząć. Później wyruszymy. Znajdziemy resztę, obiecuje ci to Endy, obiecuje, i już nigdy nasze stado się nie rozłączy.
~Naamciak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz